Za podszeptem diabła

Za podszeptem diabła

Karin Fossum

Wydawnictwo ZNAK, 2009

Za podszeptem diabłaJeżeli edytor o takiej renomie jak wydawnictwo Znak publikuje powieść kryminalną, to możemy być pewni, że jest to pozycja  zasługująca na  szczególną uwagę, coś więcej niż pospolita przedstawicielka tego gatunku. Tytuł brzmi dość groźnie: Za podszeptem diabła. Autorka to norweska pisarka – Karin Fossum, nazywana królową kryminału, porównywana do Henninga Mankella, bo i u niej pojawia się mroczny klimat Północy, i u niej również podziwiamy zdolność tworzenia wiarygodnych portretów psychologicznych, a także sprawną, precyzyjnie konstruowaną narrację.

Czy ów tytułowy diabeł wystąpi tu rzeczywiście? – tak pewnie mógłby ktoś zapytać, bo przecież bywają, zwłaszcza ostatnio, książki, w których czarcisko zjawia się w całej swej szpetnej okazałości, przywołane magicznym zaklęciem. A więc nie – ale owe podszepty okazują się czymś nieomal realnym. Jakby młodzi ludzie, za chwilę: prawdziwi przestępcy, słyszeli ten głos, słowa, które mogłyby brzmieć choćby tak: „Spróbuj, co ci szkodzi. Przecież tego chcesz” albo: „Zrób to, nikt się  nie dowie”. A potem jakiś niefortunny zbieg okoliczności, coś, na co się nie liczyło – i klops, nieszczęście gotowe. W powieści norweskiej pisarki spotkanie dwóch nieodłącznych przyjaciół zaczyna się z pozoru niewinnie, ot, szwendanie się po mieście, rozmowy o dziewczynach, jedno, drugie piwo. Szybko jednak zaczyna brakować pieniędzy – a może by tak komuś wyrwać torebkę? O, dziewczyna z wózkiem, na pewno się uda, jest zajęta tylko dzieckiem. Stara kobieta mieszka sama – pewnie ze strachu odda wszystko co ma. Ogniwo za ogniwem piekielnego łańcucha. A diabeł pewnie świetnie się bawi, bo oto role się zmieniają: ofiara staje się katem, przetrzymującym swego napastnika w piwnicy. I tu następna z okazji do obnażenia mechanizmów strachu, skrywanych tajemnic, szaleństwa i cierpienia, pokazania doskonałego kamuflażu, niebezpieczeństwa ufności pokładanej w pozorach. Przypomina się tak głośna niedawno tragedia austriacka, kiedy to sąsiedzi  Fritzla o niczym nie wiedzieli, o gwałtach, kazirodztwie. Aż groza ogarnia,  kiedy się pomyśli, jakie sekrety mogą ukrywać ci, których niby to dobrze znamy, zwykli, zupełnie nieciekawi ludzie.

Bohaterka powieści z nikim nie rozmawia. Sprząta w ogródku, ma czyste okna, płaci podatki. A więc na pewno to ktoś przyzwoity. Nikt nie zajrzy do niej, skoro uważa, że ludzie są trudni i że łatwiej jest kochać przedmioty albo czynności. A już na pewno nikt nie będzie zaglądać do jej piwnicy… Namalowany przez autorkę wizerunek starej kobiety, która nienawidzi świata, uznaje ludzi za chwiejnych, impulsywnych, niegodnych litości, a wszystko dlatego, że nigdy nie była szczęśliwa, doznała wielu upokorzeń, naprawdę może przerażać! Zgorzkniała, ale pełna wewnętrznej siły,  zbudowała sobie własną okrutną filozofię i system moralny. Niczym niepoprawny łakomczuch, który w ukryciu łapczywie pochłania zakazane słodycze, karmi się zemstą za swoją brzydotę, chorobę, osamotnienie – jej ofiara to ktoś o niezwykłej urodzie, w pełni młodości. Relacje zachodzące między katem i ofiarą to następna z poruszanych przez autorkę kwestii. Całkowita władza i  – z drugiej strony – całkowite pozbawienie wolności. Obie te sytuacje zdają się wyzwalać nowe, nieoczekiwane  cechy, emocje, decyzje. Toczy się straszna gra, pełna napięcia.

Znajdziemy w tej powieści także studium tchórzostwa i słabości – przyjaciel zaginionego chłopaka, lękając się oskarżenia o współudział w przestępstwie, nie zdradza, gdzie można go szukać, nie wspomina o podejrzeniach, jakie żywi po odkryciach dokonanych w pobliżu domu starej kobiety. Ciemne sekrety zdają się rodzić następne, i jeszcze dalsze,  nie można już sobie z nimi poradzić, bo każdy z nich kryje coraz bardziej ponurą prawdę. Powieść norweskiej pisarki jest kolejną książka, w której śledztwo prowadzi obdarzony intuicją,  sympatyczny inspektor Konrad Sejer. Występował już w poprzednich powieściach noszących tytuły Nie oglądaj się oraz Kto się boi dzikiej bestii. Pojawi się również w najnowszej, zapowiadanej przez Wydawnictwo  Znak książce Utracona. A więc czeka nas kolejna pasjonująca lektura!

Felieton z dnia 08 IV 2009

 

Dym. Powszechna historia palenia

Dym. Powszechna historia palenia

Redakcja: Gilman Sander L., Xun Zhou

Universitas, 2009

dym

Bywają książki, które  polecalibyśmy innym nieomal jako lektury obowiązkowe, bo oryginalne,  bo nie sposób ich nie znać… Ale są i takie, o których można by z czystym sumieniem powiedzieć: ot, ładna niekonieczność…I takim właśnie mianem, zupełnie niesłusznie, chciałam opatrzyć książkę, która wydała mi się  początkowo jedynie ciekawostką. Wydał ją krakowski edytor– Universitas. Książka, a może raczej księga, bo słusznych rozmiarów tomisko, nosi tytuł Dym. Powszechna historia palenia, to  praca zbiorowa, którą przełożyła z angielskiego Jagoda Sochoń-Jasnorzewska. Atutem jest obecność ponad trzystu ilustracji, fotografii i rysunków, które ukazują rozliczne formy  i akcesoria związane z paleniem – w różnych epokach i miejscach. Otwieram książkę na chybił trafił i oto przede mną rycina z  pisma satyrycznego z połowy 19.wieku. Widać tu Amerykanki, które pojawiły się na ulicach Londynu, budząc  nie lada zgorszenie – kroczą sobie  te  ekscentryczne damy w spodniach i tunikach, ale tuniki przypominają krynoliny, a spodnie wypisz-wymaluj szarawary pięknotek z haremu. A na głowach coś przedziwnego: kapelusisko podobne do sombrera. Jednak to nie strój zwraca uwagę gawiedzi, lecz wystawiona  z arogancką ostentacją ręka z cygarem. I znów ilustracja: słodkie bibeloty z początków dwudziestego stulecia: papierośnica z nagą Ledą,   popielniczki z różyczkami… I zupełnie inne obrazki: szamani, rytualne palenie w Ameryce. Bajeczny Orient  – fajki wodne. A dalej przeszłość niezbyt odległa: słynni aktorzy – wśród nich demoniczna Marlena Dietrich  – z papierosem. Na  reklamach św. Mikołaj z papierosem i żołnierze w okopach, którym papieros ma dodać odwagi. Patrzmy dalej: czynność palenia na  obrazach najsłynniejszych malarzy.

Nawet  tak pobieżny przegląd,  i to samych tylko ilustracji, zaświadcza, że wykładając  dzieje palenia, autorzy mówią, jakie zajmowało ono miejsce  i w kulturze wysokiej, i popularnej, jakim mogło być znakiem symbolicznym,  treścią religijnego ceremoniału, elementem obyczajowości. Uważniejsza lektura każe nam zrewidować nazbyt pośpiesznie wydaną opinię – to nie jest błaha rzecz, jakiś tam cudaczny rarytasik. Zwłaszcza że dalej znajdziemy  rozważania o fizjologii palenia – próbę znalezienia odpowiedzi na niełatwe pytanie: dlaczego palimy? Jakie może być oddziaływanie palenia na mózg, czym jest nałóg, i czy to prawda, że badania genetyczne mogą wskazać ludzi, u których ryzyko uzależnienia od używek jest wyższe. Oczywiście, nie pominięto tu również sprawy budowania świadomości konsumenckiej już w czasach współczesnych – mowa tu będzie o krociowych interesach, o kwiecistych zachętach, by dzięki paleniu koić skołatane nerwy, sięgać po niezawodny zastrzyk energii. Reklamy odwoływały się do próżności, liczyły na snobizm: papieros miał zapewniać młodzieńczy wygląd, co więcej, stwarzać wrażenie kuszącej zmysłowości. Aż trudno uwierzyć, jak długo wolno było z całym cynizmem kolportować tego rodzaju bzdury, skoro jeszcze w latach trzydziestych reklamy głosiły, iż „zdaniem lekarzy, papierosy zmniejszają ilość bakterii w ustach”…

A jak się to wszystko zaczęło? No cóż, to jedna z tych nielicznych historii, która nie mogłaby rozpoczynać się od  utartego zwrotu „Już w starożytnej Grecji…” Bo pierwsze wzmianki o paleniu aromatycznych suszonych liści pochodzą z końca piętnastego wieku, z czasów Kolumba. Dla Indian czynność ta stanowiła rytuał wypędzający złe duchy, dym był pokarmem tych ciemnych mocy. Widocznie jednak nawyk palenia szybko się rozpowszechnił w Europie, skoro niespełna sto lat później patriarcha Moskwy skazywał palaczy na rozcięcie nozdrzy,  a w Anglii uznano palenie za przyczynę  upadku moralnego i nazywano „upojeniem na sucho”. Ale mijały wieki i mimo gróźb i perswazji  nałóg miał się coraz lepiej…I jeszcze dzisiaj uczeni bez powodzenia próbują znaleźć wytłumaczenie rozdźwięku między rosnącą wiedzą naukową na temat zagrożeń palenia dla zdrowia a faktem nieprzerwanej konsumpcji  papierosów. I mówi się tu o indywidualnej odpowiedzialności, no i nieśmiertelnej kwestii wyboru.

Felieton z dnia 31 VIII 2009

Legendy Brzegu i okolic

Legendy Brzegu i okolic

Paul Fräger

Wydawnictwo Nowik, 2008

Legendy Brzegu i okolic_sJakże często na łamach lokalnych gazet, w audycjach radiowych, spotykamy informacje o różnorakich przedsięwzięciach świadczących o przywiązaniu do regionu, o  żywym zainteresowaniu jego przeszłością i bogatymi tradycjami. Sprawia to, że wędrując po miastach Opolszczyzny mamy wrażenie, że każdy kamień, każde drzewo snuje tu swoje wspomnienia, trzeba tylko uważnie się w nie wsłuchać. Spojrzenie na wystawy księgarni upewnia nas, że coraz to więcej  pięknych albumów,  przewodników ukazujących urodę tych ziem i publikacji przybliżających postacie i wydarzenia z lat minionych. Pojawiają się także kolejne zbiory baśni. Z  radością i prawdziwym podziwem przywitano edycję  Opolskich legend i bajek Doroty Simonides, bo wybitna znawczyni folkloru jest także świetną narratorką, a ponadto książkę zdobiła wysmakowana szata graficzna. W tych dniach w wydawnictwie Nowik ukazała się inna zasługująca na uwagę książka: Legendy Brzegu i okolic, Paula Fragera. Pierwsze  wydanie tych przedziwnych, niekiedy iście przerażających  opowieści ukazało się w 1922 roku. Autor był brzeskim nauczycielem, z zapałem gromadził lokalne podania i anegdoty historyczne, opublikował je w szlachetnej intencji, aby stały się, jak powiada,  „pomnikiem dawnego życia ojczyźnianego, w ostatniej chwili ocalonym od zapomnienia”. Przekładu legend dokonał Wiesław Skibiński, on też opatrzył wstępem ów swoisty „rejestr zjawisk niesamowitych”. O  dużej oryginalności tego zbioru stanowi między innymi i to, że wiele zawartych tam opowieści stworzyła wyobraźnia mieszkańców miast – miejscem pojawiania się  pojękujących żałośnie potępieńców lub dokuczliwych upiorów, interwencji niebios lub sił nieczystych będą miejskie zakamarki,  kamieniczki, które dziś mijamy nieświadomi ich  tajemnic, a także nieistniejący już pejzaż średniowiecznego grodu z posępną szubienicą, mrocznymi gospodami, w których można było spotkać przybyszy z daleka, niekiedy i  groźnych opryszków, a  rej wodził w tym towarzystwie  otaczany trwożnym szacunkiem miejski kat. Bohaterami będą tu ludzie miasta: rajcowie, rzemieślnicy, bogaci mieszczanie. W legendach zebranych przez brzeskiego nauczyciela często pojawiać się będzie przypomnienie grozy kolejnych wojen nękających te ziemie. Ataki husytów, najazdy Tatarów, wojna trzydziestoletnia, przybycie Szwedów, wojsk napoleońskich, wojna za wojną! I nie mniej straszliwe, chyba przez samego czarta zesłane, epidemie – dżumy i cholery, kiedy to kostucha dobrze się musiała uwijać.  Było to wszystko tak  dotkliwym przeżyciem, że z pokolenia na pokolenie przekazywano sobie coraz to bogatszą wersję  owych wydarzeń, tłumacząc sobie niewyjaśnione okoliczności i cudowne ocalenia obecnością pozaziemskich mocy. Uważny czytelnik dostrzeże tu także element często pojawiający  się w ludowych baśniach: pamięć o czasach ubóstwa,  kiedy to chleb był świętością nad świętościami i brak szacunku dla niego,  kradzież nawet małej wiązki zboża, mogły być ukarane z całą surowością przez rozgniewane niebiosa. Czytając brzeskie legendy, nie sposób pomyśleć także, że stwarzało je  zdziwienie odmiennością,  lęk przed czymś nowym, trudnym do zrozumienia: mógł to nawet być staw pełen żab, o dziwo, milczących,  pojawienie się albinosa,  jakiś dźwięk dotąd nieznany, kto wie, może zwiastun   nieszczęść.  Niewyczerpana fantazja ludzka, nie  inaczej niż w mitach całego świata, snuła opowieści o osobliwościach natury, kształtach gór i skał, tłumaczyła ich powstawanie, zaludniała je mieszkańcami świata sąsiadującego z tym widzialnym, rzeczywistym. W legendach brzeskich pojawiać się będą rusałki niepodobne do tych, które dotąd znaliśmy – krzywonogie, o czerwonych oczyskach, skore do żartów, niekiedy złośliwych. Są przychylne  ludziom  pokornie szanujących ich zwyczaje i  nader groźne dla tych, którzy się ośmielą naruszyć warunki współistnienia obu światów. Wystąpią tu także wątki, które chciałoby się  określić  terminem bardzo współczesnym – ekologiczne. Oto karły i rusałki  desperacko bronią dostępu do wnętrza wzgórza, bo ci, którzy chcą wydobywać tam bazalt, niszczą piękną okolicę i srodze grzeszą arogancją poznawania jej tajemnic. Polecam Państwu lekturę Legend Brzegu i okolic spisanych przez Paula Fragera, przedwojennego miłośnika tych stron.

Felieton z dnia 10 XII 2008

Cezar. Życie giganta

Cezar. Życie giganta

Adrian Goldsworthy

Wydawnictwo Amber, 2007

CezarPrzypuszczam, że gdyby tak fanów zespołów muzycznych, piosenek, a także powieści i filmów, gdzie tytułem lub jego częścią są słowa: „Psy wojny”, zapytać, skąd  one się  wzięły, czy to może oryginalny pomysł lidera zespołu, autora tekstu, czy zaczerpnięto je z jakiegoś źródła, nie wszyscy by udzielili odpowiedzi na to pytanie. A to przecież klasyka – Szekspir, dramat Juliusz Cezar, pamiętna kwestia: „Wołać będzie: ‘Mordować’! I spuści psy wojny!” W tej samej  sztuce znajdziemy słowa, które mógłby obrać za swoją dewizę każdy, kto marzy o sukcesie, zastanawia się, jak  funkcjonuje tajemnicza machina powodzenia. Pozwolę sobie przypomnieć ten fragment: „W życiu człowieka jest przypływ i odpływ. Fala przypływu, stosownie schwytana, wiedzie do szczęścia, kto oną minie, ten całe życie po mieliznach, z biedą…” Siedemnastowieczny angielski dramaturg w dziejach antycznego Rzymu ujrzał historię wszystkich Europejczyków, powiązania zawsze tych samych przyczyn i skutków, odwieczną sprzeczność między namiętnością a obowiązkiem, zło, jakie rodzą wygórowane ambicje i  walka o władzę. A my, czytając szekspirowski dramat, bo niestety rzadko udaje się nam zobaczyć go na scenie, stwierdzamy, że nic się nie zmieniło ani w strategii gier politycznych, ani w mrocznych wnętrzach ludzkiej duszy. W obszernej biografii zatytułowanej Cezar. Życie giganta, którą napisał brytyjski historyk, Adrian Goldsworthy, a opublikowało wydawnictwo Amber, znajdziemy wiele odwołań do czasów współczesnych, choćby tam, gdzie się mówi o zdobywaniu urzędów, popularności i majątku, by wzmocnić pozycję swoją i rodziny, a także gdy wspomina się o wręcz oszałamiających kosztach  kariery politycznej!  Gdy się czyta o brutalności nagonki na przeciwników oraz tych wszystkich, najoględniej to nazywając, pozbawionych elegancji sposobach umniejszenia ich roli w życiu publicznym, również nie sposób nie zauważać bardzo wyraźnych analogii. Rzeczywiście, nic nowego pod słońcem! Interesująca biografia rekonstruuje burzliwe dzieje  Cezara: od rozpoczętej bardzo wcześnie, bo już w wieku szesnastu lat, działalności politycznej, przez wojnę domową i dyktaturę –  po zdobycie pozycji prawdziwego władcy imperium i tragiczne idy marcowe. Autor ukazuje dokonania Cezara, wnika we wszystkie aspekty jego osobowości i psychiki, stara się stworzyć wizerunek nie tylko militarnego geniusza, utalentowanego oratora i pisarza, prawodawcę, ale i człowieka jak wszyscy nie pozbawionego wad i słabostek, pasji, które i dziś posiadamy – na przykład kolekcjonerstwa ulubionych przedmiotów. Dużym atutem książki jest świetnie zarysowane tło, przedstawienie tradycji i obyczajów rzymskiego społeczeństwa w pierwszym wieku przed naszą erą. To, co pewnie zainteresuje wszystkich: wychowanie dzieci. Z zaciekawieniem się czyta, co opowiadało się im wieczorem, jakie były ulubione zabawy,  jak  kształcono młodzież, i co w tych naukach bywało najważniejsze. Zwraca uwagę to, że wychowywano dzieci w przeświadczeniu, że ich ród był zawsze wyjątkowy, wyróżniał się wśród innych, a one same będą kimś niezwykłym, lepszym od rówieśników. Poczucie dumy i honoru kształtowano nieomal od kołyski. I jeszcze coś: silne poczucie obowiązku, bliskich więzi z rodziną i przeszłością Rzymu. Bo jak napisał Cyceron, „Czymże jest życie człowieka, który nie jest związany z życiem wcześniejszych pokoleń poczuciem historii?” Poszukiwacze sensacyjek i ciekawostek pewnego szczególnego rodzaju, tych erotycznych, także nie będą tu zawiedzeni, bo przecież obraz obyczajów nie byłby pełny, gdyby się nie napomknęło także o ówczesnym świecie prostytutek wysokiej klasy, konkubin,  pięknych niewolnic, o kwestiach wierności i zdrady, rozwodach, społecznym postrzeganiu homoseksualizmu. No i oczywiście nie mogło zabraknąć w książce opowieści o romansach Cezara, zwłaszcza tym najsłynniejszym – z Kleopatrą. Wydawałoby się, że o wszystkim tym wiemy, a cała masa nie najlepszych filmów i książczydeł  uczyniła ten temat czymś płaskim i banalnym. Autor, rzetelny badacz, powiada, że nigdy się  nie dowiemy, jak to było naprawdę. Pozostaje nam zaufać empatii i wyobraźni utalentowanych pisarzy – na przykład urzekła mnie anegdota Jacka Bocheńskiego, znajdziemy ją w jego powieści Boski Juliusz,  o tym, jak to Kleopatra, przez Cezara nazywana czule Krokodylcią, zdobywała sobie sympatię rzymskich dam, rozprawiając z nimi nie o polityce, lecz na temat, który rozwiązuje języki wszystkich kobiet świata – o swoich porodach! Można też przypomnieć sobie komedię Cezar i Kleopatra, której autor, Bernard Shaw, ukazuje Cezara jako starszego pana czyniącego śmieszne wysiłki, by ukryć łysinę  pod wawrzynowym wieńcem. Najwybitniejsi bohaterowie zbiorowej świadomości społecznej wywoływali i zawsze będą wywoływać spekulacje i komentarze, inspirować kolejne pokolenia pisarzy.

Felieton z dnia 22 IV 2008 

Chłopak z Kresów

Chłopak z Kresów. Pamiętnik lubelskiego kupca

Michał Jaśnikowski

Wydawnictwo Muza

507954Nie lubię tego określenia, ale tutaj trudno o trafniejsze: książka dla wszystkich! Dla historyków jako dokument wydarzeń i mentalności epoki. Dla miłośników niezwykłych opowieści jako wizerunek przedziwnych splotów okoliczności rządzących ludzkim losem. Dla starszego pokolenia jako przypomnienie tego co znają lub o czym, wydawałoby się – tak niedawno, usłyszeli od swoich rodziców czy dziadków. Dla młodych początkowo nieomal egzotyczny świat trudnych do zrozumienia realiów i wręcz szokujących obyczajów, a potem, niespodziewanie, wzruszenie i dużo do przemyślenia, do dojrzałej refleksji nad sensem życia, powinnościami wobec siebie i innych. Po tym może i przydługim wstępie pora przedstawić moją najnowszą lekturę – Chłopak z Kresów Michała Jaśnikowskiego, wspomnienia zwyczajnego, prostego człowieka opracowane i opublikowane w wydawnictwie Muza przez jego rodzinę. Tu należałoby wygłosić pean na cześć owej rodziny, myśląc tu nie tylko o pięknej intencji upamiętnienia ojca i dziadka, lecz i o tym, że pozostawiono tekstowi pełną naturalność. Ma się wrażenie, że słyszy się głos pana Michała Jaśnikowskiego, że się go widzi, i więcej – staje się naszym serdecznym znajomym. Zupełnie jak ktoś spotkany na ławeczce w parku, może w pociągu, kto z zaufaniem powierza nam prawdę o swoim życiu, słuchamy go początkowo jedynie z grzeczności, a potem z rosnącym zainteresowaniem, dziwiąc się, skąd ta łza na policzku, ten nagły skurcz gardła… Autor urodził się w 1894 na wsi w województwie stanisławowskim. Dzieje jego długiego życia to równocześnie obraz przełomowych wydarzeń XX wieku. Osierocony siedmiolatek zmuszany jest do pracy nad siły, daje sobie radę, z niezwykłą dzielnością stara się poprawić swój los, nie narzekać, osiągnąć powodzenie, czyli, jakby to ujął socjolog, „awans społeczny”. Ale, i to będzie bardzo istotne, nie za wszelką cenę – Jaśnikowski nigdy nie zapominał o pożegnalnych słowach swej matki, która zobowiązała go do bezwzględnej uczciwości. Czternastolatek wyjeżdża na Śląsk, zostaje górnikiem. Pierwsza wojna światowa. Żołnierska dola. Wyzwalanie Lublina, gdzie zamieszka z żoną, będzie prowadzić sklepik spożywczy. Ledwie się szczęście zaczęło do niego uśmiechać – druga wojna, jeszcze straszniejsza od pierwszej. Rodzinne tragedie. Po wojnie represje władz wobec „prywaciarzy”, nawet tych najdrobniejszych. Znowu bieda, harówka. Ale udało mu się wykształcić dzieci i do końca swoich dni być im potrzebnym. Więc wreszcie wszystko ładnie, spokój i pogoda ducha? Nie. Przez kilkanaście lat opiekuje się sparaliżowaną żoną. Wnuki wspominają, jak dziadek ostrożnie i czule rozczesywał jej długie włosy i splatał w warkocz. Po śmierci żony, choć nie wątpi w przywiązanie całej bardzo już licznej rodziny, czuje się osamotniony. I będzie to, jeśli można zaryzykować takie określenie, „osamotnienie cywilizacyjne” – dobrze to zrozumieją najstarsi czytelnicy tej książki. Świat stał się obcy. Owszem, żyje się lepiej, o wiele wygodniej, ale ileż rzeczy razi, wręcz budzi jego zgorszenie. Sędziwy Jaśnikowski ubolewa nad zanikiem wiary, nie podoba mu się marnotrawstwo, gani nieodpowiedzialność, widzi w tym wszystkim postawę ludzi, którzy nigdy nie byli głodni. Nie może się zgodzić z nowymi zasadami wychowania dzieci… „Według mnie – pisze Jaśnikowski – w dzisiejszych czasach młodzież żyje jak w bajce i z myślą o nich spisałem historię swego życia i trudów”. I głosząc to wszystko, pewnie byłby dla bliskich kimś dość nieznośnym, jeśli nie starym zrzędą, gdyby nie jego uczucia okazywane rodzinie, wieczna gotowość przyjścia z pomocą, sympatia i szacunek, jakie budził. Nie podoba mu się nawet wystrój mieszkań – brak mu tutaj portretów rodzinnych, fotografii przodków i potomków, symboli religijnych. Może dlatego wręcz rozrzewnia przebogaty materiał ilustracyjny książki – zdjęcia licznej rodziny, dzieci i wnuki w komunijnych ubrankach, ślubnych strojach, jakby ta książka była domem, w którym jej autor mógłby się dobrze czuć – być u siebie.

Felieton z dnia 6 VI 2010 

Co wnosi nos?

Co wnosi nos? Nauka o tym, co nam pachnie

Avery Gilbert

Wydawnictwo W.A.B

Co wnosi nos Nauka o tym, co nam pachnieAngielski  pisarz Kipling, znany nam przede wszystkim jako autor Księgi dżungli, jest dla swoich rodaków także twórcą ulubionych strof poetyckich, i, jak się okazuje, niezrównanym piewcą potęgi zapachu. Oto fragment jego wiersza: „Raczej zapach niż dźwięk czy widok sprawi/ że w sercu pęknie ci struna – /Nocami szepczą tymi strasznymi głosami /Hej, staruszku, wracajże do nas”. Magia przeróżnych woni. U Prousta zapach i smak magdalenki rozmoczonej w herbacie przywołuje miniony czas, u Kiplinga – zapach nostalgicznie przypomina utracone miejsca, przestrzeń, gdzie działo się to, co najważniejsze – wydarzenia młodości. Jeżeli zapytam niemłodą już panią, z jakim zapachem kojarzą się jej święta, wspomni pastę do podłogi, wcale nie piękny aromat dawnych wielkich porządków, następnie z rozmarzeniem wda się w opisy ciast, mięsiwa, rozmaitych przypraw. Niezwykła bywa dziecięca panorama zapachów, odkrywanie i zapamiętywanie miłych i najzupełniej odrażających właściwości świata. Istnieją zapachy nieomal święte dla nas wszystkich – zapach chleba, woń rozgrzanej ziemi. Bywają też budzące niepokój, takimi pozostały już na zawsze, bo niegdyś towarzyszyły czemuś niedobremu. Wspomnienia pierwszej miłości nadpłyną nie tylko dzięki dźwiękom sentymentalnej piosenki z tamtych lat – na pewno je wyczaruje woń czeremchy, może akacji albo jaśminu. O tym wszystkim, rzecz jasna, dobrze wiemy, warto jednak poznać mechanizmy psychiczne związane z jakże subiektywnym postrzeganiem rzeczywistości za pośrednictwem zapachów, zastanowić się, czym jest pamięć węchowa, jaki bywa jej wpływ na wyobraźnię, na czym polega osobliwość związku powonienia – z umysłem. Bardzo ciekawie rozprawia o tym psycholog, ekspert od percepcji woni, ktoś, kto ową dziedziną interesował się także w praktyce, bo współpracował z wielkim koncernami kosmetycznymi, wspomagał komponowanie najprzeróżniejszych zapachów – od wytwornych perfum dla bogatych dam po żwirek dla kotów. Avery Gilbert, bo o nim mowa, jest autorem zajmującej i zabawnej książki Co wnosi nos? Nauka o tym, co nam pachnie, opublikowanej w tym roku w wydawnictwie W.A.B. To książka popularnonaukowa należąca do tych, które czyta się naprawdę świetnie. Porusza kwestie, nad którymi warto się zastanowić: dlaczego, na przykład, nie istnieje pełna klasyfikacja woni ani dokładny pomiar ich intensywności – „wąchalność”, jak powiada autor, bywa rzadko i z małą skutecznością badana. Podobno człowiek powinien rozróżnić aż 30 tysięcy zapachów, może także precyzyjnie ustalić, że coś przypomina mu zapach kleju łączącego kartki podręcznika posiadanego w dzieciństwie czy zapach mebli w domu wujostwa, ale nie znajdzie w swoim zasobie słów tych odpowiednich na określenie jakości tego zapachu. Tu zmysł powonienia wydaje się być naprawdę skrzywdzony – o ileż łatwiej opisać wrażenia wzrokowe, słuchowe, oddać ich niepowtarzalność w sposób przemawiający także do innych. Wśród wielu tematów, jakie autor porusza w tej książce poświęconej nie tylko upajającym woniom, ale i najwstrętniejszym smrodom zgnilizny i rozkładu, zaciekawienie budzi szczegółowo przedstawiona historia kin zapachowych. A i owszem, były takie, ale z rozmaitych względów uznano je za najbardziej niedorzeczną  nowinkę techniczną w całych dziejach Hollywood! Fascynuje inny koncept – zgoła poetycki: muzeum zapachów. Na liście zagrożonych wyginięciem zapachów znajdują się aromaty babcinej kuchni, potraw przygotowywanych w sposób nienowocześnie pracochłonny, z tradycyjną cierpliwością, ale i mniej miłe zapachy dawnych miast, warsztatów, tawern z ich ciężką i zatęchłą wonią dymu i wilgoci, i wiele innych, rozwiewających się w całkowitym zapomnieniu. Mógłby ktoś powiedzieć, że na szczęście dla nas istnieje pociecha w literaturze – zapachy opisywane w nawet najczęściej otwieranych książkach nie wietrzeją, nie tracą swej wyrazistości. Tyle że pozostaje nam zgadywać, mobilizować wyobraźnię, bo jeśli przestają istnieć źródła zapachów, daremne stają się wszelkie wysiłki literatury.

Felieton z dnia 16 III 2010