Wakacyjne lektury: Klejnot Wschodu. Pamiętnik

Klejnot Wschodu. Pamiętnik

Maureen Lindley

Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2008

 

Maureen Lindley

Maureen Lindley

Można by utworzyć takie oto nowe porzekadło: „Powiedz mi, kto cię zafascynował, a powiem ci, kim jesteś”. Maureen Lindley, która pracowała jako fotograf, antykwariuszka i projektantka mody, obecnie jest psychoterapeutką. Brzmi to dość dziwnie, przyznacie Państwo. I otóż owa pani oglądając słynny film Bertolucciego „Ostatni  cesarz”, zachwyciła się odzianą w męski strój pięknością, która pojawiła się tam na moment jako jedna z osób towarzyszących chińskiemu władcy. Wrażenie było  niezwykłe, i  widocznie  zaistniało natychmiast nieomal metafizyczne poczucie więzi, bo zasiadła w czytelni, by jak najwięcej dowiedzieć się o tej barwnej postaci. Okazało się, że niewiasta o wzbudzającej zachwyt urodzie to Mata Hari Wschodu, Chinka wysługująca się Japończykom jako  zdolny  i pozbawiony skrupułów szpieg. Brytyjka ochoczo zabrała się do napisania powieści, bo jej zdaniem historycy bywają subiektywni, a już na pewno nie zadadzą sobie trudu, by wniknąć w tajniki duszy prawdziwej kobiety. Brak im subtelności, ach, ci mężczyźni, i  serdecznej empatii. I tak powstała powieść Klejnot Wschodu. Pamiętnik, opublikowana u nas w tym roku, w wydawnictwie Prószyński i Spółka, rzecz płytka i efekciarska. Nie wątpię jednak, że może się cieszyć powodzeniem, i to dość szczególnym,  bo jak wiele tego typu książczydeł  nieomal prowokuje do dyskusji o tym, co można uznać za  pornografię, jaka powinna być jej współczesna definicja, co dzisiaj gorszy – lub już nie, choć na pewno są to odczucia nader subiektywne.  Temat i tło obrane przez autorkę mogłyby rzeczywiście stać się materiałem na dobrą powieść: kultura Orientu, tradycyjna struktura społeczna,  nie poddająca się działaniu czasu obyczajowość – w zetknięciu z nagłym napływem nowin z Zachodu i zamętem wznieconym przez konflikt japońsko-chiński, a potem drugą wojnę światową. Do tego ileś tam ciekawych możliwości, by skłonić czytelnika do zadumy, jak bardzo wychowanie, aura domu, kształtują osobowość, jakie spustoszenia czyni brak miłości. Ale niestety, powstała sensacyjna historyjka o kobiecie, która swoją niezależność, czyli nazywając to mniej litościwie: pragnienie zaspokajania wszelkich  możliwych chęci i chętek, często kosztem bliźnich, uczyniła swoim życiowym priorytetem. Wredne babsko, i tyle. I jeszcze jedna wakacyjna lektura, o niebo lepsza: w Wydawnictwie Otwartym ukazała się  powieść kryminalna szwedzkiej pisarki Asy Larsson, w ojczyźnie autorki podobno rozchwytywany bestseller, o wręcz poetyckim tytule: Burza z krańców ziemi. Laponia, w której toczy się akcja, to także dla nas egzotyka, te wielkie śniegi, biel i czerń, zorza polarna wijąca się na  mrocznym niebie, zamknięta, purytańska społeczność małego miasteczka. Posępne tło dla wyjątkowo okrutnej zbrodni, i to popełnionej w kościele. Ze Sztokholmu przyjeżdża energiczna prawniczka, wezwana tu przez siostrę zamordowanego pastora. Pochodzi z tych stron, zna wszystkich i w swojej pozbawionej złudzeń ocenie wielu osób i spraw zainteresuje się niedostrzeganym przez innych aspektem  – skąd nagłe wzbogacenie się niektórych członków zboru, ich jakże imponujące domy. Zagadkę pragnie także rozwiązać dzielna policjantka – maleńka Laponka z długim warkoczem. Wroga, milcząca wspólnota broni jednak zajadle swoich tajemnic. Niczym w klasycznych angielskich kryminałach mamy tu plastyczny obraz miasteczka i jego mieszkańców, są to postacie świetnie skonstruowane, pełne życia. Nie brakuje ładnych wizerunków osób wielkiej dobroci, pomagających sobie, bo w tym surowym  klimacie to przecież obowiązek –  bardzo mi się podobała  swoista charakterystyka jednej z kobiet: „Ona nie może żyć ze świadomością, że we wsi jest jakiś dom, w którym brakuje ciasta do kawy”. Nie mogą nie zrobić wrażenia sceny ukazujące inwazję nowoczesności – oto do milczących, powściągliwych w okazywaniu bólu osób jak furia podbiega dziennikarka ze stołecznej telewizji, wypisz, wymaluj jak  to bywa i u nas, z idiotycznym pytaniem o uczucia,  wywlekaniem drastycznych szczegółów popełnionych zbrodni przy dzieciach lub bliskich zmarłego, węszeniem dalszych sensacji. Na końcu książki znajduje się tekst podziękowań – to już niemal nowa tradycja edytorska. Więc oczywiście autorka wyraża tu swą wdzięczność wszelkim konsultantom, specjalistom wielu dziedzin, lekarzom, policjantom, prawnikom. I z uśmiechem stwierdza: „Czasami świadomie nie słuchałam dawanych mi rad. Najważniejsza dla mnie była wiarygodność kłamstw. Gdy baśń popadała w konflikt z rzeczywistością, pozwalałam baśni wyjść zwycięsko. Zawsze”. Jak się Państwo sami przekonają, ten triumf fikcji okazał się trafnym  wyborem, bo książkę czyta się dobrze i ze sporym uznaniem.

 

Felieton 27 VI 2008

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *